Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

rych matki, opiekunowie i spowiednicy nawet wspominać surowo zabraniają. Na dworze, pod tarczą króla i królowej, mówi się o tem wszystkiiem... alboż to nie przyjemnie?
— A! Auroro — wtrąciła Ludwika, rumieniąc się.
— Aurora dzisiejszego wieczora jest szczerą — odezwała się Montalais — korzystajmy z tego.
— Tak, korzystajmy, bo nawet mnie największe tajemnice można z serca wydobyć.
— A! gdyby tu był pan de Montespan — rzekła Montalais.
— Czy sądzicie, że kocham pana de Montespan?... — mruknęła młoda dziewica.
— Sądzę, że on piękny, a piękność jest niemałą zaletą w moich oczach.
— Dobrze sądzisz.
— Co więcej powiem, jest on ze wszystkich mężczyzn dworu najpiękniejszy i naj...
— A tam co?... — zawołała La Valliere, raptownie zrywając się z ławki.
— Zapewne łania ucieka przez krzaki.
— Ja tylko ludzi się lękam — odrzekła Aurora.
— Gdy nie są podobni do pana de Montespan.
— Skończcie te żarty... Pan de Montespan pragnie mi się podobać, ale cóż to znaczy? Alboż i pan de Guiche nie stara się o względy księżny?
— Biedny, biedny młodzieniec!.. — rzekła La Valliere.
— Dlaczego biedny?... księżna, jak sądzę, jest piękną i wielką panią.
La Valliere boleśnie potrząsnęła głową.
— Kiedy się kocha — rzekła, to piękność i wielkość, moje przyjaciółki, mało obchodzi; kiedy się kocha, powinny być oczy i serce ukochanej osoby przedewszystkiem.
Montalais głośno zaczęła się śmiać.
— Serce, oczy, to karmelki — rzekła.
— Ja mówię o sobie — odpowiedziała La Valliere.
— Szlachetne uczucia!.. — odezwała się Aurora tonem protekcjonalnym, lecz zimnym.