Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

— Wytłomacz się z tego okrucieństwa, czuła kobieto — rzekła Athena do La Valliere.
— Wytłomaczę się jednym wyrazem: cnota. Czy i temu można zaprzeczyć?
— Tylko nie kłam, Ludwiko — rzekła Aurora, biorąc ją za rękę.
— Więc cóż wam mogę powiedzieć?
— Co ci się tylko podoba. Ale napróżno będziesz się broniła, ja trwam przy mojem o tobie przekonaniu. Jesteś instynktowną i naiwną zalotnicą, a powiedziałam i powtarzam, to najniebezpieczniejsza ze wszystkich.
— O! nie, nie, przez Boga, nie wierzcie temu.
— Jakto, dwanaście lat oporu?
— O! dwanaście, ale miałam wtedy pięć. Trudno, aby myśli dziecięcia zachowała dziewica.
— Nie bierzmy więc dwunastu lat w rachubę, lecz ostatnie trzy. Od trzech lat byłaś stale i uparcie okrutną. Widziałaś jego palący i wiele mówiący wzrok...
— A jednak tak jest, jak powiedziałam.
— To niemożliwe.
— Ależ, mój Boże!... dlaczego niemożliwe?
— Bo mówisz o rzeczach, które nie są prawdopodobne.
— Przypuśćmy...
— I cóż?
— Przypuśćmy zatem; przypuśćmy, że mi się zdawało, iż go kocham, a dziś widzę, że go nie kocham.
— Jakto, ty go nie kochasz?
— Ludwiko, Ludwiko — zawołała Montalais — ostrożnie, bo ci przypomnę, co mówiłaś przed chwilą. Raula tu niema, zatem daj mu spokój i miej przynajmniej litość nad nim; kiedy go nie kochasz, powiedz mu to, aby się nie łudził. Biedny chłopiec!
I śmiać się zaczęła.
— Panna de La Valliere niedawno żałowała hrabiego de Guiche — rzekła Athena — czy przypadkiem obojętność dla jednego, nie jest współczuciem, dla drugiego?...