Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.
—   49   —

— Prześladujcie mnie, moje panny — smutno odpowiedziała La Valliere — przesiadujcie. Wy mnie nie rozumiecie.
— Więc to tak — rzekła Montalais — zamiast zabawy mamy zły humor, smutek i łzy!... Ludwiko, my się śmiejemy, lecz wierzaj mi, że nie jesteśmy takiemi potworami, za jakie nas może uważasz. Patrz na dumną Athenę, jak ją nazywają, ona nie kocha pana Montospan, to prawda, a przecież popadłaby w rozpacz, gdyby ją przestał kochać... Patrz na mnie, śmieję się z Malicorna, ale ten biedny Malicorne wie dobrze, kiedy dotyka ustami mojej ręki, że nie przebaczyłabym mu, gdyby mnie nie kochał...
— Jesteście dziecinne!... — przerwała Ludwika.
— Prawda — odpowiedziała Montalais — ty tylko mówiłaś bardzo rozsądnie.
— Zapewne.
— Zatem nie kochasz biednego pana de Bragelonne?... — zapytała Athena.
— Może — dodała Montalais — sama nie jest tego pewna. W każdym jednak razie radzę ci, Atheno, jeżeli pan de Bragelonne będzie wolny...
— Co zrobić?
— Zwrócić się ku niemu, zanim stanowczo ukończysz układy z panem de Montespan.
— Jeżeli już tak radzisz, moja droga, wyznać muszę, że nie tylko można z przyjemnością patrzeć na pana de Bragelonne, ale i hrabia de Guiche ma też swoję wartość.
— Niebardzo popisał się dzisiejszego wieczora — rzekła Montalais — wiem z pewnego źródła, że nie podobał się księżnie.
— Ale pan de Saint-Agnan jaśniał, i jestem pewna, że te, które go widziały tańczącego, nie prędko o nim zapomną. Wszakże prawda, La Valliere?
— Dlaczegóż do mnie stosujesz to pytanie? Nie widziałam go i nie znam.
— Nie.
— Tylko nie udawaj. Wszakże masz oczy?