— Wyborne.
— Zatem wszystkich tańczących dzisiaj widziałaś?
— Prawie wszystkich.
— A więc z tych, których widziałaś tańczących, komubyś dała pierwszeństwo?
— Tak — rzekła Montalais — czy panu de Saint-Agnan, czy hrabiemu de Guiche, czy....
— Nikomu nie daję pierwszeństwa, wszystkich zarówno cenię.
— A więc w tem świetnem zgromadzeniu, wpośród całego dworu, pierwszego na świecie, nikt ci się nie podobał?
— Ja tego nie mówię.
— Powiedz więc, daj poznać nam swój ideał.
— To nie ideał.
— Zatem rzeczywistość.
— Prawdę mówiąc, moje drogie — rzekła La Valliere, doprowadzona do ostateczności — nie rozumiem, czego ode mnie żądacie. Równie jak ja macie serce, również jak ja macie oczy i mówicie o panu Saint-Agnan, to o panu de Guiche, to o panu... jakby tu króla nie było!
Te słowa, wyrzeczone głosem niepewnym i drżącym, wywołały po obudwu stronach dziewicy okrzyk, który ją zupełnie zmieszał.
— Król!... — zawołały razem jej towarzyszki.
La Valliere głowę zwróciła i zakryła twarz rękami.
— Tak, król, król — rzekła — czyście kiedy widziały równego jemu?
— Miałaś słuszność, mówiąc niedawno, że masz wyborne oczy, bo niemi sięgasz daleko i bardzo daleko. Niestety! król nie jest tym, na którego mogą zwracać się nasze biedne oczy.
— Prawda, prawda!... — zawołał La Valliere — nie wszystkim dano oczy, aby mogły wpatrywać się w słońce; ale ja będę patrzyła, chociażbym miała oślepnąć.
W tejże chwili, jakby wywołany wyrazami, które wyszły z ust panny de la Valliere, powstał szelest pomiędzy liśćmi z poza sąsiedniego krzaka.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —