Młode dziewice zerwały się z przestrachem. Widziały dokładnie, jak poruszają się liście, ale nie mogły dojrzeć, kto je poruszał.
— Wilk, albo odyniec!... — zawołała Montalais — uciekajmy, moje panny, uciekajmy.
I trzy dziewice, zerwawszy się w najokropniejszym przestrachu, uciekły na pierwszą, jaką natrafiły ulicę i nie zatrzymały się aż na ścieżce do lasu. Tam, nie mogąc oddychać, wsparte jedna na drugiej, usiłowały odzyskać przytomność, co przecież zaledwie po kilku chwilach im się udało. Nakoniec, spostrzegłszy światła od strony zamkowej, postanowiły iść ku nim. La Valliere upadała z utrudzenia. Aurora i Athena podtrzymywały ją.
— O!... przecież uciekłyśmy — mówiła Montalais.
— O!... moje drogie — rzekła La Valliere — lękam się, ażeby to nie było coś gorszego, niż wilk. Co do mnie, mówię co myślę, że wolałabym żywcem być pożartą przez dzikie zwierzę, niż żeby mnie ktoś podsłuchał. O!... jakże jestem dziecinna!... Jakże mogłam myśleć!... jak mogłam mówić podobne rzeczy!...
I głowa jej zwisła, jak wierzchołek trzciny; uczuła, jak nogi chwieją się pod nią, jak siły ją opuszczają i z rąk towarzyszek prawie bezwładna potoczyła się na ziemię.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —