Zostawmy biedną la Valliere nawpół omdlałą pomiędzy towarzyszkami, a powróćmy do dębu królewskiego. Trzy dziewice, uciekając, zaledwie dwadzieścia kroków uczyniły, gdy szelest, który je przestraszył, stał się silniejszym. Wkrótce, rozchylając gęste gałęzie, ukazał się mężczyzna na ścieżce lasu. Widząc zaś ją pustą, wybuchnął głośnym śmiechem.
— A co, Najjaśniejszy Panie — rzekł drugi, wysuwając się bojaźliwie — zdaje mi się, że Wasza Królewska Mość spłoszyłeś nasze turkawki.
— Tak jest, niestety — odpowiedział król — nie obawiaj się, Saint-Agnan, możesz się pokazać.
— Ale ostrożnie, Najjaśniejszy Panie, żeby cię nie poznano.
— Bądź pewny, że uciekły daleko.
— Łatwo je dogonić, szczególnie kiedy się dowiedzą, kto je ściga.
— Jakim sposobem?...
— A, przez Boga!... wszakże jednej się podobałem, a druga porównała ciebie, Najjaśniejszy Panie, do słońca.
— To jedna przyczyna więcej, abyśmy pozostali ukryci. Słońce nie pokazuje się w nocy.
— Na honor, Najjaśniejszy Panie, Wasza Królewska Mość nie jesteś ciekawym. Na twojem miejsca, ja musiałbym się dowiedzieć, kto są te dwie nimfy, dwie drjady, dwie hamadrjady, które tak dobrą mają o nas opinję.