Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

o której sądził, że prowadzi do zamku — to naiwne zwierzenie się, to bezinteresowne danie pierwszeństwa, cała ta przygoda mocnoby mnie zainteresowała, gdybym nie był tak zajęty panna de La Valliere.
— Niech to nie wstrzymuje Waszej Królewskiej Mości, dosyć masz czasu przed sobą.
— Jak to?...
— Mówią, że La Valliere jest dziewczyną bardzo surowych zasad.
— Obudzasz moję ciekawość, Saint-Agnan, i tembardziej pragnę ja znaleźć. Pójdźmy, pójdźmy.
Król kłamał, wcale mu nie było pilno, ale chciał taką rolę odegrać. I zaczął śpiesznie iść. Saint-Agnan szedł za nim w pewnej odległości. Nagle król zatrzymał się, a za nim jego dworzanin.
— Saint-Agnan, czy nie słyszysz westchnień?
— W rzeczy samej, nawet zdaje mi się, że słyszę wołania.
— Z tej oto strony, — rzekł król, wskazując kierunek.
— Zdaje mi się, że to płacz, czy łkanie kobiece.
— Biegnijmy!...
W miarę, jak się zbliżali, krzyki te stawały się coraz wyraźniejszemi.
— Pomocy!... pomocy!... — wołano.
Obaj podwoili szybkość biegu.
Nagle, nad brzegiem fossy, pod wierzbami o rozłożystych gałęziach, spostrzegli klęczącą kobietę, która trzymała drugą, omdlałą. O kilka kroków dalej, trzecia wzywała pomocy. Spostrzegłszy dwóch mężczyzn, których w ciemnościach nie poznała, zaczęła głośniej wołać. Król wyprzedził swojego towarzysza, przeskoczył rów i znalazł się niebawem przy tej gromadce w chwili, kiedy z końca ulicy, wychodzącej od zamku, nadbiegało ze dwanaście osób, zwołanych krzykiem, tym samym, który sprowadził Ludwika i pana de Saint-Agnan.
— Panie!... cóż to takiego?... — zapytał Ludwik.
— Król!... — zawołała panna de Montalais zdziwiona, wypuszczając z ręki głowę La Valliere, która opadła na ziemię,