— Panna Tonnay-Charente.
— A — zapytał z żywością król — a jakże się nazywają jej przyjaciółki?...
— Najjaśniejszy Panie, — odpowiedział Saint-Agnan, — każesz mnie zamknąć w Bastylji.
— A to za co?...
— Ponieważ jestem samolubem i głupcem. Wiadomość ta była dla mnie tak wielka niespodzianką i tak byłem nią uszczęśliwiony, że na niej poprzestałem, a zresztą sądziłem, że będąc zajęty panną de la Valliere, nie przywiązujesz wagi, Najjaśniejszy Panie, do tego, co słyszałeś. Wreszcie panna de Tonnay-Charente spiesznie mnie opuściła, udając się do de La Valliere.
— Chodźmy!... spodziewam się powodzenia równego twojemu, pójdź, Saint-Agnan.
— Jak widzę, monarcha mój dumny jest i nie pozwoli, aby wymknęło mu się jakiekolwiek zwycięstwo, przyrzekam zatem, że sumiennie będę szukał i od jednej z trzech gracyj dowiem się o nazwisku dwóch innych.
— I dla mnie także, — rzekł król — dostatecznem byłoby posłyszeć głos, aby ją poznać. Dalej prowadź mnie do biednej La Valliere.
— Ależ — pomyślał Saint-Agnan, — namiętność się objawia naprawdę i to dla tej dziewczyny, o!... to coś nadzwyczajnego!... nigdybym temu nie był uwierzył.
Król wszedł do wskazanego sobie pokoju. Saint-Agnan udał się za nim. W niskim pokoju przy wielkiem oknie, wychodzącem na dziedziniec, La Valliere, siedząc w obszernem krześle, oddychała całemi piersiami balsamicznem powietrzem nocy. Z rozpiętej sukni na piersiach spadały pomięte koronki pomiędzy piękne jasne włosy, rozrzucone na ramionach, śnieżna bladość panny de La Valliere miała wdzięk, który trudno opisać; cierpienie umysłu i ciała nadało tej słodkiej twarzy harmonję szlachetnej boleści; zupełna bezwładność rąk i całego ciała czyniła ją podobną raczej do umarłej, niż do żyjącej, zdawało się, że nie słyszy ani śmiechów towarzyszek, ani szumu, dolatującego zdaleka, Rozmawiała sama z sobą, a jej rę-
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —