Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

I znacząco spojrzał na hrabiego.
— Tak — rzekł Saint-Agnan — pod dębem królewskim, z panną Tonnay-Charente.
— Skąd pan wiesz o tem?... — zapytała Montalais.
— Bardzo prostym sposobem, panna de Tonnay-Charente mówiła mi o tem.
— Zatem musiała panu powiedzieć przyczynę omdlenia panny de La Valliere?...
— Mówiła mi o wilku, czy złodzieju, czego jednak nie rozumiem.
La Valliere słuchała z nieporuszonemi oczyma, piersią falującą, jakby całą istotę swą skupiła w uwadze. Ludwik oceniał to położenie i stan wzruszenia, jako skutek źle uspokojonego przestrachu.
— Nie lękaj się pani — rzekł ze wzruszeniem, którego ukryć nie zdołał; — ten wilk, który cię tak bardzo przestraszył, był poprostu zwierzęciem o dwóch nogach.
— To był człowiek!... — zawołała Ludwika — człowiek tam nas podsłuchiwał.
— I cóż tak złego w tem widzisz, że cię podsłuchano, moja panno?... czybyś mówiła rzeczy, których nikt słyszeć nie powinien?...
La Valliere załamała ręce, następnie dotknęła czoła, chcąc ukryć występujący na twarz rumieniec.
— A!... w imię nieba — rzekła — kto był ukryty, kto mnie podsłuchał?...
Król postąpił i ujął ją za rękę.
— To ja — rzekł, kłaniając się z uszanowaniem — może cię przestraszyłem?...
La Valliere wydała krzyk, powtórnie siły ją opuściły i zlodowaciała, jęcząc i rozpaczając upadła na krzesło. Król miał tyle czasu, że wyciągnął rękę i podtrzymał ją. O dwa kroki od króla i de La Valliere stały panny de Tonnay-Charente i Montalais, nieruchome i przelęknione przypominaniem rozmowy, prowadzonej z panną de La Valliere i nie myślały już