Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.
—   78   —

Guiche, czując pot na czole, śmierć w sercu, dreszcz w żyłach, przygryzł usta i ukrył w sobie całą boleść.
— Pani — rzekł — to, co mi ofiarowujesz jest niemożebne i nie przystaje na podobną zamianę.
— Jakto?... — rzekła księżna — pan odrzucasz moję przyjaźń?...
— Nie, pani; ale wole umrzeć z miłości, niżeli żyć przyjaźnią.
— Panie hrabio!...
— O!... pani — zawołał Guiche — w tej chwili doszedłem do tego stopnia, na którym niema żadnego innego względu, prócz tego, jaki winien zachować człowiek uczciwy dla ukochanej kobiety. Wypędź mnie, wyklnij mnie, oskarż mnie, pani, a będziesz sprawiedliwą; wyrzekałem na ciebie i wyrzekałem na siebie i wyrzekałem gorzko, bo cię kocham; powiedziałem, że umrę i dotrzymam słowa; a dotrzymam dlatego, że o żyjącym zapomnisz, tego zaś, co umrze, pamiętać będziesz.
Księżna, pomimo całej mocy panowania nad sobą, uczuła wzruszenie i odwróciła na chwilę głowę.
Po chwili milczenia zapytała:
— Więc pan mnie kochasz?...
— Nad życie.
— Zatem jest to nieuleczalne — podchwyciła tonem ożywionym — należy je traktować łagodniejszemi środkami, podaj mi pan rękę... Zimna.
Gu che ukląkł i usta przyłożył nie do ręki, ale do rąk rozpalonych księżnej.
— Zatem kochaj mnie — rzekła — skoro inaczej być nie może.
I uścisnęła mu palce nieznacznie, niby podnosząc go, wpół jak królowa, wpół jak kochanka.
— O!... pani — rzekł hrabia, podnosząc się z kolan. — Wynalazłaś trzeci środek zabicia mnie.
— Szczęściem, że najdłuższy — odpowiedziała.
I wyprowadziła go na ścieżkę.