Aramis powoli złożył list i schowa! do kieszeni. Co do Fouqueta, ten ciągle upajał się wonią swojego listu.
— Nowa mi myśl przyszła. Czy znasz panienkę, nazwiskiem de La Valliere?
— A! tak, sądzę, że to dama honorowa księżny. Ale dlaczego pytasz o nią?
— Tej panience dziś wieczorem powinieneś złożyć wizytę i podarować te kamienie. Wiesz pan o tem dobrze, że ja dobrych rad udzielam.
— Ale to coś niezwykłego...
— To już do mnie należy. Cały dwór jest na rozkazy tej de La Valliere. Zaręczę pani de Belliere, że całe twoje serce jest pełne polityki.
— Co mówisz?... — zawołał Fouquet — jakież to wyrzekłeś nazwisko?
— Nazwisko, które cię powinno przekonać, panie nadintendencie, że dobrze wiedząc o tobie, wiem o innych. Staraj się pan o łaski de La Valliere.
— Będę się starał, o czyje zechcesz — odparł Fouquet z rozradowanem sercem.
W tej chwili zbliżył się do rozmawiających Colbert; Fouquet czekał na niego, nieporuszony, z miną żartobliwą. Colbert uśmiechnął się do niego; od kwadransa widział swojego nieprzyjaciela i żółwim krokiem zbliżał się do niego. Uśmiech Colberta zdradzał nieprzychylność.
— Ho! ho!... — mówił Aramis do nadintendenta — zapewne idzie żądać kilku miljonów na zapłacenie szkieł kolorowych i ogni sztucznych.
Colbert pierwszy się ukłonił z wymuszonem uszanowaniem. Fouquet zaledwie kiwnął głową.
— A co, Jaśnie oświecony panie, jakże się podoba? czy dobry mam gust?
— Wytworny — odpowiedział Fouquet takim tonem, iż w tych wyrazach żartu nikt nie mógł dostrzec.
— O!... — rzekł Colbert złośliwie — zanadto pan jesteś po-
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —