— Czy dlatego, że tylekroć sparaliżował twoje zamiary?... — zapytał król z uśmiechem.
— Nieinaczej, Najjaśniejszy Panie.
— Wytłumacz się jaśniej.
— To rzecz nader prosta. Ja jestem do gromadzenia pieniądza, on zaś do zatrzymywania.
— Dalej, dalej, panie nadintendencie!... cóż, u djabła, czy nic nie powiesz, coby naruszyło tę dobrą opinję?...
— Administracyjnie, Najjaśniejszy Panie?
— Tak.
— Ani słowa, Najjaśniejszy Panie.
— Czy naprawdę?...
— Na honor, nie znam we Francji tęższego rachmistrza, niż pan Colbert.
— A przecież — rzekł Ludwik XIV-ty — jakkolwiek tak oszczędny, urządzał on w Fontainebleau uroczystości, i zaręczam, panie Fouquet, nie przeszkadzał wydawaniu moich pieniędzy.
Fouquet ukłonił się, nic nie odpowiadając.
— Czy nie tak myślisz?... — zapytał król.
— Ja widzę, Najjaśniejszy Panie, pan Colbert zawsze działa rozważnie i porządnie i zasługuje pod tym względem na pochwały Waszej Królewskiej Mości.
Król pojął ukryty sens tej odpowiedzi; Fouquet uważał uroczystości w Fontainebleau za mało świetne, dzięki oszczędności Colberta.
Ta część rozmowy, tak umiarkowanej i przyzwoitej, natchnęła króla nowem poszanowaniem dla charakteru człowieka i zdolności ministra. Fouquet pożegnał króla o godzinie drugiej zrana, a król położył się, nieco niespokojny, nieco zmieszany ukrytą nauką, jaką mu dano i pół godziny czasu potrzebował na przypomnienie sobie haftów, ozdób, iluminacyj i całego przepychu, zarządzonych przez Colberta. Wynikło stąd, że król, przechodząc myślą wszystko, co się działo od kilku dni, nie był zadowolony.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —