— Jakto?
— Przecież już powiedziałem, że cię szukam.
— Ty mnie?
— Tak i złapałem cię na gorącym uczynku.
— Wytłumacz się.
— Jak opowiadałeś swoja miłość drzewom.
— To prawda, nie przeczę — odpowiedział Guiche, śmiejąc się.
— Dla ciebie to rzecz, zwyczajna.
— Dla mnie?
— Zapewne. Alboż nie jesteś protektorem każdej pięknej i dowcipnej kobiety?
— Cóż, u licha, mi prawisz!
— Rzeczy znane wszystkim, wiem o tem. Ale za pozwoleniem, i ja jestem zakochany.
— Tem lepiej, kochany hrabio, cieszy mnie to: pójdź i opowiedz mi wszystko.
Hrabia de Guiche, lękając się, chociaż może za późno, aby de Saint-Agnan nie zauważył oświetlonego okna, wziął go pod rękę i chciał odprowadzić.
— O!... — rzekł tenże, opierając się nieco — nie wódź mnie po gęstym lesie, gdzie chłód i wilgoć, a jeżeli łaska, pozostańmy tu przy świetle księżyca.
Następnie po chwili milczenia dodał:
— Kochany hrabio, chciałbym, abyś mi powiedział parę słów o pewnej osobie, którą protegowałeś.
— A którą kochasz?
— Nie mówię: tak, ani nie; mój drogi, pojmujesz, że lada gdzie topić swojego serca nie można i że wprzód trzeba się przekonać.
— To rzecz znana,, mój hrabio. Cóż dalej?
— Idzie tu o pannę Tonnay-Charente.
— Ja nigdy nie protegowałem panny de Tonnay-Charente.
— Albożeś nie wprowadził panny de Tonnay-Charente do księżny?
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —