— Panna de Tonnay-Charente, a musisz to lepiej wiedzieć, niż kto inny, mój hrabio, pochodzą z dobrego domu i łatwo mogła być przyjętą.
— Zatem nie miałeś udziału w jej przyjęciu?
— Najmniejszego.
— I nie znasz jej?
— Widziałem ją pierwszy raz w dniu przedstawienia u księżny. Skoro zatem nie protegowałem jej, i skoro jej nie znam, nie mogą ci dać o niej objaśnień, jakich wymagasz.
Guiche zrobił poruszenie, jakby chciał pana de Saint-Agnan pożegnać.
— Za pozwoleniem, jeszcze chwilkę, mój hrabio; nie wymkniesz mi się tak łatwo.
— Skoro, kochany hrabio, masz mi jeszcze coś powiedzieć, jestem na twoje rozkazy.
— Dziękuję ci. Daj mi słowo, że o niej nic złego nie możesz powiedzieć i że mniej przyjemne objaśnienia nie są powodem twojego milczenia.
— A! przez Boga, ta dziewczyna, sądzę, jest czystą, jak kryształ.
— O! to mnie cieszy. Jednak nie chcę przed tobą udawać całkiem nieświadomego człowieka, jak mówiłem na wstępie. To pewna, mój hrabio, żeś dom księżny zaopatrzył w damy honorowe. Nawet na to zrobiono piosenkę. Czy znasz ją?
— Nie; ale zaśpiewaj, to poznam.
— Nie umiem ci powiedzieć jak się zaczyna, ale koniec pamiętam.
— Dobrze chociaż coś z tego wiedzieć.
„Księżny damy honorowe
De Guiche wszystkie ma gotowe“.
— Niema w tem myśli i rym nędzny.
— Cóż chcesz, mój drogi, wszakże to nie pisał Racine ani Moliere, ale de La Feuillade i pewien znakomity pan, który się nie zna na wierszach.