— Szkoda, że tylko koniec pamiętasz.
— Zaczekaj, zaczekaj, oto przypominam sobie początek drugiej zwrotki.
— Słucham.
Dał on La Valliere
I Montalais i...
— Przez Boga! La Valliere!... — zawołał Guiche zniecierpliwiony, nie wiedząc, do czego zmierza pan Saint-Agnan.
— Jakto, czy nie protegowałeś La Valliere?
I Saint-Agnan śmiać się zaczął.
— Tak, to prawda — odpowiedział Guiche — ja wprowadziłem ją do księżny.
— O!... — podchwycił Saint-Agnan.
— Ale — mówił dalej z powagą — wyświadczysz mi łaskę, kochany hrabio, jeżeli nie będziesz żartował z tego nazwiska, panna Labaume Leblanc de La Valliere jest osoba bardzo cnotliwą.
— To nie nowość — rzekł Saint-Agnan.
— Nie wiem, zobowiążesz mnie jednak, kochany hrabio, jeżeli zachowasz tę piosenkę dla siebie, aby się nie rozpowszechniała.
— Ho! ho! ho! coś bierzesz na serjo.
— Tak jest, hrabio, pannę de La Valliere kocha jeden z moich dobrych przyjaciół.
Saint-Agnan zadrżał.
— Czy tak?... — zapytał.
— Tak, hrabio — odrzekł Guiche — dlatego więc łatwo pojmujesz, że jako człowiek najgrzeczniejszy we Francji, nie mogę pozwolić, aby ośmieszano mego przyjaciela.
— A to cudowne!
Saint-Agnan ogryzał paznogcie nawpół ze złości, gdyż ciekawości nie zaspokoił.
Guiche pięknie mu się ukłonił.