— Odpędzasz mnie od siebie?... — rzekł Saint-Agnan z gniewem, że się nie dowie nazwiska tego przyjaciela.
— Bynajmniej... Chcę skończyć wiersze do mojej kochanki.
— Czy z łatwością piszesz wiersze?
— Z ogromną.
— To skończysz do jutra.
— Tak sądzę.
— Więc do zobaczenia jutro!...
— Do zobaczenia.
Saint-Agnan, sam sobie zostawiony, skierował się ku gmachom. Guiche udał się w przeciwną stronę. Jeden szedł ku tarasowi, drugi zbliżał się do murów. Saint-Agnan postępował pod ciemnem sklepieniem jarzębin, bzów tureckich i olbrzymich tarni, stąpając po miękkim piasku. Myślał nad powetowaniem niepowodzenia i martwił się, że pomimo dowcipnego wzięcia się do rzeczy, niczego się nie mógł dowiedzieć. Nagle odgłos ludzkiej mowy doszedł jego ucha. Był to odgłos jakby kobiecego narzekania, jakby śmiechów, wzdychań i przytłumionych krzyków. Saint-Agnan zatrzymał się aby zobaczyć, skąd odgłos pochodzi; poznał z największem zdziwieniem, że pochodzi on nie z ziemi, ale z wierzchołka drzew. Wzniósł głowę podsuwając się bliżej, i spostrzegł przy wyłomie mura kobietę, wspartą na szczeblu drabiny i żywo rozmawiającą z mężczyzną, siedzącym na drzewie. Kobieta była z jednej strony muru, mężczyzna z drugiej.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —