do zupełnego zwierzenia się, lecz czy to przez wstyd, czy niedowierzanie, król nie chciał mu zaufać. Tak naprzykład pewnego wieczora, kiedy król, chodząc po ogrodzie, smutno spoglądał na okna księżny, Malicorne trącił drabinę, leżącą pod szpalerem i szedł do Manicampa, który szedł z nim za królem, nic nie widząc i nie słysząc:
— Nie widziałeś, żem się uderzył o drabinę i tyłkom co nie upadł?
— Nie!... — rzekł Manicamp, jak zawsze roztargniony — aleś przecie nie upadł?
— Mniejsza o to, ależ to niebezpiecznie zostawiać te drabiny!
— Tak, można się skaleczyć, zwłaszcza kiedy się jest roztargnionym.
— Ale ja nie o tem myślę, ja mówię, że to niedobrze jest zostawiać drabiny pod oknami pań honorowych.
Ludwik zadrżał niepostrzeżenie.
— Jakto — rzekł Manicamp.
— Mówże głośniej — szepnął mu Malicorne, trącając go łokciem.
— Jakto? głośniej?... — rzekł Manicamp.
Król nadstawił uszu.
— Bo właśnie taka drabina, dziewiętnaście stóp długa, sięga aż do okien.
Manicamp, zamiast odpowiedzieć, marzył.
— Pytajże mnie do jakiego okna!... — szepnął Malicorne.
— Ale o jakich oknach mówisz?... — zapytał głośno Manicamp.
— O oknach księżny.
— Ależ?
— Ja nie mówię, ażeby kto miał wchodzić oknem do księżny, ale w gabinecie księżny, oddzielonym cieniutkiem przepierzeniem, sypiają panna La Valliere i Montalais, a to ładne panienki.
— Tylko cienkiem przepierzeniem — rzekł Manicamp.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —