Kiedy król wydawał takie rozporządzenia, aby dojść prawdy, d‘Artagnan, nie tracąc chwili czasu, pobiegł do stajni, zawiesił na kółku latarnię, sam osiodłał konia i udał się na miejsce wskazane przez Jego Królewską Mość. Po pięciu minutach jazdy galopem, był już w lesie, przywiązał konia do pierwszego lepszego drzewa i pieszo udał się na łączkę.
Wtedy z latarnią w ręce zaczął przechadzać się po całej przestrzeni, badając wszystko i rozważając, a po tej pół godzinnej pracy wrócił w milczeniu do konia i, rozmyślając, pojechał do Fontainebleau. Ludwik czekał w swoim gabinecie; znajdował się sam i ołówkiem kreślił na papierze pismo, które, jak d‘Artagnan na pierwszy rzut oka zauważył, nierówne było i poprzekreślane. Wniósł stąd, że muszą to być wiersze.
Król podniósł głowę i spostrzegł d‘Artagnana.
— A co, przynosisz mi wiadomości?... — zapytał.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie.
— Cóż widziałeś?
— To co widziałem, wydaje mi się prawdopodobnem, Najjaśniejszy Panie.
— Ależ ja żądałem od ciebie pewności.
— Zbliżę się i do niej, o ile zdołam. Czas dogodny był do poszukiwań jakich miałem polecone dopełnić; deszcz dzisiejszy rozmoczył drogi.