Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

zapomniałeś, żeś mnie pierwszemu go proponował, a zatem ja mam pierwszeństwo.
— To pewna, że tym sposobem odrazu dostanie pan order, a potem może i niezłe jakie księstwo.
— A przynajmniej będę miał sposobność — rzekł Saint-Agnan, zaczerwieniony z radości — okazać królowi, że nie napróżno nazywa mię czasem swoim przyjacielem, sposobność zaś tę będę winien panu.
— I nie zapomnisz: pan o tem — rzekł Malicorne z uśmiechem.
— Będzie to dla mnie chlubą.
— Ja, panie, nie jestem przyjacielem króla, tylko jego sługą.
— Jeżeli pan sądzisz, że w tych schodach jest dla mnie niebieska wstęga, zdaje mi się, że dla pana znajdzie się tam dyplom szlachecki.
Malicorne skłonił się.
— Idzie tylko teraz — rzekł Saint Agnan — o zmianę mieszkania.
— Zdaje mi się, że król nie będzie się temu sprzeciwiał. Spytaj się go pan o to.
— Biegnę natychmiast do niego.
— A ja idę wyszukać rzemieślnika, którego potrzebujemy.
— Ale o której godzinie przyjdzie rzemieślnik?...
— O ósmej.
— A jak długiego czasu potrzebować będzie do wypiłowania tej dziury?...
— Mniej więcej dwie godziny. Ale potem potrzebować będzie jeszcze dłuższego czasu do wygładzenia i przypasowania klapy; razem ze zrobieniem schodów zajmie mu ta robota całą noc i pół dnia jutrzejszego.
— Dwa dni, to długo.
— No przecież, kiedy się robi drzwi do raju, trzeba, aby te drzwi były arcydziełem.
— Masz słuszność. Do widzenia więc, kochany panie Malicorne, ja będę mógł przenieść się pojutrze wieczorem.