Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

dała mojemu sercu. Cała moja rodzima sili się, aby mi ją wydrzeć. Miałem przyjaciela, któremu powierzałem swoje cierpienia i znosiliśmy ciężar ich. razem, ale i ten, znudzony memi skargami, porzuca mnie, nie pożegnawszy się nawet ze mną.
Saint Agnan zaczął się śmiać. Król domyślił się, że w tym braku uszanowania jest jakaś tajemnica.
— Co to znaczy?... — zawołał pełen nadziei.
— To znaczy, Najjaśniejszy Panie, że ten przyjaciel, którego Wasza Królewska Mość tak spotwarza, chce przywrócić królowi stracone szczęście.
— Ty zrobisz to, że zobaczę La Valliere?... — zawołał król.
— Nie zaręczam jeszcze, Najjaśniejszy Panie! Ale mam nadzieję.
— A jakże to? jakim sposobem? opowiedz mi Saint-Agnan, jaki masz plan, może będę ci mógł dopomóc?
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Saint-Agnan — nie wiem jeszcze, jakim się to stanie sposobem ale zdaje mi się, że jutro ją zobaczysz!...
— O! co za szczęście, ale dlaczegóż przeniosłeś się?
— Ażeby lepiej służyć Waszej Królewskiej Mości.
— I cóż to ma do tego?
— Czy Wasza Królewska Mość wie, gdzie są pokoje, przeznaczone dla pana de Guiche?
— Wiem!
— A więc Wasza Królewska Mość wie, gdzie mieszkam?
— Bez wątpienia, ale to mi nic nie mówi.
— Jakto! i Wasza Królewska Mość nie pojmujesz, że nad pokojami temi są dwa pokoje.
— Czyje?
— Jeden z nich jest panny Montalais!
— A drugi pewno panny La Valliere?
— A tak, Najjaśniejszy Panie!
— Prawda! prawda, Saint-Agnanie, to nader szczęśliwy pomysł, pomysł przyjaciela, poety, i zbliży mnie do niej, chociaż wszyscy rozłączają.