La Valliere wkrótce ochłonęła ze zdziwienia; uszanowanie, jakie król okazywał jej, wzbudziło w niej tyle odwagi, ile wprzód nabawiło ja strachu niespodziewane zjawienie się kochanka.
Król zaś, widząc, że najwięcej niepokoiła ja nieświadomość, jakim sposobem wszedł do niej, wytłumaczył jej to, broniąc się nadewszystko od podejrzeń o praktyki nadprzyrodzone.
— A!... Najjaśniejszy Panie — rzekła, skinąwszy ładna główką z czarującym uśmiechem — czy jesteś obecny lub nie, zawsze jesteś przytomny mej myśli.
— A to ma znaczyć, Ludwiko?...
— O!... wiesz, dobrze, Najjaśniejszy Panie!... że niema chwili, kiedyby biedna dziewczyna, której tajemnicę podsłuchałeś w Fontainebleau, nie myślała o tobie.
— Ludwiko, napełniasz me serce radością i szczęściem.
La Valliere ze smutnym uśmiechem mówiła dalej:
— Lecz nie zastanowiłeś się, Najjaśniejszy Panie, że twój dowcipny wynalazek nie przyda się nam na nic.
— Dlaczegóż, powiedz, proszę?
— Ponieważ pokój, w którym mieszkam, nie jest wolny od poszukiwań. W każdej chwili księżna może wejść umyślnie lub przypadkiem, w każdej chwili moje towarzyszki wchodzą. Zamknąć zaś drzwi zwewnątrz jest to samo, co napisać na drzwiach. „Nie wchodźcie, bo król jest tutaj“. Najjaśniejszy