Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

stałe od kilku dni postępowanie księżny, uważałaś, jak cię to przywoływała, to znowu odsyłała, to znów przywoływała.
— Istotnie było to szczególne; ale ja już przywykłam do tych dziwactw.
— Czekaj jeszcze. Uważałaś, że wczoraj najprzód wyłączyła cię z przechadzki, a w chwilę później kazała ci towarzyszyć.
— Naturalnie, uważałam.
— Otóż, zdaje mi się, że księżna teraz dostatecznie jest przekonaną, gdyż idzie prosto do celu, nie mogąc niczem we Francji wstrzymać tego rwącego potoku; wiesz zapewne, co rozumiem przez wyraz potok?
La Valliere ukryła twarz w dłonie.
— Rozumiem przez wyraz potok tego — mówiła złośliwie Montalais — tego, który wdarł się do Karmelitanek w Chaillot i odrzucił wszystkie przesądy dworskie, jak w Fontainebleau, tak w Paryżu.
— Niestety — szepnęła La Valliere, wciąż zakrywając twarz rekami, przez które sączyły się łzy.
— O! nie martw się tak, boś dotąd dopiero w połowie swych cierpień.
— Mój Boże! — krzyknęła La Valliere z przestrachem — i cóż tam jest jeszcze?
— Uważaj, co się stało. Księżna, pozbawiona pomocy we Francji, gdyż kolejno odwoływała się do obudwu królowych, księcia i całego dworu, ale nadaremnie, przypomniała sobie pewną osobę, która ma do ciebie jakieś mniemane prawo.
La Valliere zbladła jak posąg.
— Osoby tej — mówiła dalej Montalais — niema teraz w Paryżu.
— Tak! tak! — rzekła La Valliere zgnębiona.
— Podobno znajduje się na dworze Karola II.
— Tak!
— Otóż tego wieczora wyprawiono list z gabinetu księżnej z rozkazem, ażeby kurjer, dojechawszy jaknajprędzej do Saint-James, dotarł bez odpoczynku aż do Hampton Court, które,