Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
—   134   —

— Przyrzekam, lecz jest to już wszystko, co mogę na teraz przyrzec.
Król, popatrzywszy jeszcze na portret i nie mogąc napaść wzroku widokiem oryginału, wskazał kilka poprawek malarzowi i wyszedł. Saint-Agnan pożegnał malarza. Zaledwie ten się oddalił, wszedł Malicorne, którego Saint-Agnan przyjął z otwartemi rękami, ale trochę ze smutkiem. Chmura, co zakryła słońce królewskie, zaćmiła także i jego wiernego satelitę. Malicorne spostrzegł to odrazu.
— O! panie hrabio, jakżeś smutny?
— Alboż nie mam powodu nim być, kochany panie Malicorne? Wyobraź sobie, że król nie jest jeszcze zadowolony.
— Nic dziwnego. Na schadzce miłosnej zamiast dwóch, było was cztery osoby! Jakto, i pan tego nie odgadłeś, panie hrabio?
— A jakże mogłem odgadnąć, kiedy właśnie co do tego spełniłem tylko rozkaz i życzenie królewskie.
— To Najjaśniejszy Pan chciał pana mieć przy sobie?
— A tak.
— I czy Najjaśniejszy Pan chciał także mieć malarza, którego spotkałem wychodzącego?
— Wymagał tego, panie Malicorne, wymagał.
— O!... teraz rozumiem, że Jego Królewska Mość był niezadowolony.
— Niezadowolony z tego, że tak dokładnie wykonano jego rozkazy?
Malicorne poskrobał się w głowę.
— O której godzinie — zapytał — król zapowiedział swoją bytność u pana?...
— O drugiej.
— I pan oczekiwałeś na króla?...
— Od wpół do drugiej.
— A!... doprawdy!
— A to byłoby ślicznie, być niepunktualnym przy rozkazie królewskim.