Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
—   137   —

z polowania, zjadł obiad, odwiedził księżnę Castelmaine, uprzywilejowaną faworytę, a po takim dowodzie stałości, mógł być już niewiernym aż do wieczora. Cały dwór bawił się i kochał.
Był to czas, kiedy damy jako o najważniejszej rzeczy, rozmawiały z panami o tem, jaka noga wygląda piękniej, czy ubrana w pończochę różową, czy zieloną. Był to czas, kiedy Karol drugi powiedział, że niema zbawienia dla kobiety, która nie nosi zielonych pończoch, bo panna Lucy Stewart nosiła pończochy tego koloru. Kiedy król i wszyscy, otaczający go, zajęci byli tak ważnym przedmiotem, dwie damy, odłączywszy się od towarzystwa, przeszły przez cały taras aż nad brzeg Tamizy i tam usiadły pod cieniem drzewa.
— Dokądże idziemy, Stewart? — rzekła młodsza z nich do swojej towarzyszki.
— Widzisz dobrze, moja kochana Graffton, że idziemy tam, dokąd ty mnie prowadzisz.
— Ja?
— Ty bez wątpienia!... do tej ławki na końcu pałacu, na której siedzi młody Francuz i wzdycha.
Mis Mary Graffton nagle się zatrzymała.
— Nie!... nie!... — rzekła — ja tam nie pójdę.
— Dlaczego?
— Wróćmy, Stewart.
— Przeciwnie, idźmy tam i wytłumacz się.
— Z czego?
— Z tego, że wicehrabiego Bragelonne i ciebie zawsze można razem spotkać?
— A ty stąd wnosisz zapewne, że się kochamy?
— Dlaczegóżby nie? Jest to bardzo miły człowiek, ale czy mnie kto tylko nie podsłuchał — rzekła Miss Lucy Stewart, oglądając się z uśmiechem, który wskazywał, że niepokój jej nie był wielki.
— Nie, nie — rzekła Mary — król jest w gabinecie owalnym z panem de Buckingham.
— A! pan de Buckingham, Mąrjo?