Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
—   142   —

— I cóż pan myślisz czynić?... — spytała dziewica ze ściśniętem sercem.
— Król przysłał mnie tu, i nie odwołał rozkazu — odparł krótko Bragelonne.
Mary zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
— I pan zostajesz — zapytała.
— Muszę.
— Książę nadchodzi, więc przerwijmy tę rozmowę.
W istocie Buckingham, ukazał się na końcu ulicy i, uśmiechając się, zbliżył do rozmawiających i podał im ręce.
— I cóż, porozumieliście się?... — spytał.
— Co do czego?... — spytała Miss Graffton.
— A co do tego, co ciebie może, kochana Marjo, uszczęśliwić, Raula zaś uczynić mniej nieszczęśliwym.
— Nie rozumiem cię, milordzie — rzekł Raul.
Mary chwilę się zastanowiła.
— Milordzie!... — rzekła — pan de Bragelonne jest szczęśliwy. Kocha i jest wzajemnie kochany.
— Kocha tak, wiem o tem. Lecz kocha kobietę, niegodną jego — rzekł spokojnie Buckingham.
Miss Mary Graffton krzyknęła; krzyk ten, nie mniej jak wyrazy, wymówione przez Buckinghama, wywołały na twarzy Bragelonna bladość pognębienia i dreszcz przestrachu.
— Książę!... zawołał tenże — wymówiłeś wyrazy, które natychmiast jadę sprawdzić w Paryżu.
— Pan nie masz prawa odjechać, bo się nie opuszcza służby królewskiej dla kobiety.
— A więc powiedz mi pan wszystko!...
— Chętnie!... Ale zostaniesz pan.
— Zostanę, jeżeli mi wszystko powiesz otwarcie.
Właśnie Buckingham miał mówić, kiedy spostrzegli na przeciwległym końcu ulicy lokaja królewskiego, poprzedzającego kurjera, jak się zdawało z ubioru, tylko co przybyłego.
— Kurjer z Francji. Kurjer od księżny!... — krzyknął Raul, poznając barwę.
Lokaj i kurjer udali się do króla.