— Ktoś czeka na mnie na górze!... Ludwiku!... Ludwiku!... czy nie słyszysz?...
— O!... czyż nie jesteś tą, na którą ja czekam?... — rzekł król z czułością — niech inni odtąd na ciebie czekają.
Szmer znowu się odezwał.
— Słyszę głos Montalais — rzekła.
I prędko weszła na schody.
Król postępował za nią, nie mając siły jej opuścić i okrywając pocałunkami jej ręce.
— Tak, tak — powtórzyła La Valliere, kiedy już połową ciała była w swoim pokoju — tak, to Montalais mnie woła, musiało się stać coś bardzo ważnego.
— Idź, moje bóstwo — wyrzekł król — i powracaj prędko.
— O!... ale nie dzisiaj. Do widzenia, do widzenia.
I schyliła się raz jeszcze, aby uściskać kochanka, potem wymknęła się.
Montalais czekała istotnie niespokojna i blada.
— Prędko, prędko — rzekła — już nadchodzi?...
— Kto taki, kto nadchodzi?...
— Raul — rzekła Montalais.
— Tak, to ja — wyrzekł głos radosny na ostatnich stopniach wielkich schodów.
La Valliere wydała okropny krzyk i padła na krzesło.
— Oto jestem, jestem kochana Ludwiko — rzekł Raul, przybiegając — o!... wiedziałem dobrze, że mię zawsze kochasz.
La Valliere chciała coś mówić, lecz, zdołała zaledwie wyrzec:
— Nie, nie.
I padając na ręce Montalais, rzekła:
— Nie zbliżaj się do mnie.
Montalais dała znak Raulowi, który stał jak skamieniały we drzwiach, nie mogąc nawet kroku postąpić.
Potem rzucając oczyma na parawan, rzekła:
— O, nieroztropna, nawet klapy nie zamknęła.
I podążyła w narożnik pokoju, aby zasłonić otwór parawanem, a potem zamknąć klapę. Lecz z otworu wyskoczył król,
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —