Kiedy każdy u dworu myślał o swoich interesach, pewien mężczyzna skradał się placem Greve do domu, który niegdyś był oblegany przez d‘Artagnana, w dniu zaburzeń. Dom ten główne miał wejście od placu Beaudoyer. Dosyć obszerny, otoczony ogrodami, zasłonięty od ulicy świętego Jana sklepami z narzędziami rolniczemi, które broniły przystępu ciekawym oczom, otoczony był potrójnym wałem, to jest murem kamiennym, ciągłym hałasem i zielonością. Człowiek, o którym mówimy, szedł krokiem pewnym, chociaż nie był już pierwszej młodości.
Wybiła godzina ósma, gdy wszedł do domu.
W dziesięć minut potem dama, za którą szedł uzbrojony lokaj, zapukała do tych samych drzwi, które jej otworzyła służąca. Dama ta, wchodząc podniosła zasłonę. Nie była to już piękność, ale była to jeszcze kobieta, choć nie pierwszej młodości, żywa i przyjemnej powierzchowności: pod bogatem i gustownem ubraniem znać było wiek, którym sama tylko Ninon de Lenclos, uśmiechając się pogardzała. Zaledwie weszła do przedpokoju, kiedy mężczyzna zbliżył się do niej i, podając rękę, rzekł:
— Dzień dobry, kochana księżno!
— Dzień dobry, kochany Aramisie — odpowiedziała księżna.
Wprowadził ją do salonu, ozdobnie umeblowanego, którego wysokie okna czerwieniły się ostatniemi promieniami słońca.