— A — odpowiedział Aramis ozięble — pieniędzy?... No, i jakiejże to sumy, księżno?
— Tak, dosyć dużej.
— Tem gorzej, wiesz bowiem, żem nie bogaty...
— Ty nie, ale zakon. Gdybyś był jego jenerałem...
— Ale wiesz pani, że nie jestem jenerałem.
— Ale masz przyjaciela, który jest bogaty, pana Fouquet.
— Pan Fouquet, pani!... jest już więcej niż w połowie zrujnowany.
— Mówiono mi, ale nie chciałam temu wierzyć.
— Dlaczego, księżno?
— Gdyż posiadam kilka listów kardynała Mazariniego, to jest pan de Laicques je posiada, któreby dziwnie sprostowały rachunki.
— Jakie rachunki?
— Względem sprzedaży rent, pożyczek, wreszcie nie pamiętam już jakie, wiem tylko, że za pomocą tych dokumentów pan nadintendent wziął ze skarbu ze 30 miljonów. A to rzecz niemała.
Aramis zacisnął pięści.
— Co — rzekł — masz pani takie papiery, a nie dałaś znać o nich panu Fouquet!
— O!... — rzekła księżna — podobnego rodzaju rzeczy chowa się na ostatni wypadek. A kiedy ten nadejdzie, wówczas się je wydobywa z ukrycia.
— I tak przykra chwila nadeszła?... — rzekł Aramis.
— Tak, mój kochany.
— I chcesz, pani, pokazać te listy panu Fouquet?
— Wolę o nich pomówić z tobą.
— Widać, że bardzo potrzebujesz pieniędzy, biedna przyjaciółko, ażeby o czemś podobnem pomyśleć, ty, która nieszczególne miałaś upodobanie do nędznej prozy pana Mazariniego.
— Istotnie, bardzo potrzebuję pieniędzy.
— A przytem — mówił dalej Aramis obojętnie — musiałaś pani dużo cierpieć, chwytając się tego środka, gdyż jest on bolesny.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —