— Poleciłeś mi, Najjaśniejszy Panie, podać objaśnienia o walce i znasz je. Czy polecisz mi aresztować przeciwnika, pana de Guiche? wykonam to, ale nie rozkazuj mi donosić, bo będę nieposłuszny.
— Zatem go aresztuj.
— Proszę, Najjaśniejszy Panie, wymień jego nazwisko.
Ludwik tupnął nogą. Następnie, po chwili rozwagi:
— Dziesięć, dwadzieścia, sto razy masz słuszność — rzekł.
— Tak myślę, Najjaśniejszy Panie, i jestem szczęśliwy, że Wasza Królewska Mość podziela moje przekonanie.
— Jeszcze jeden wyraz. Kto dał pomoc panu de Guiche?
— Nie wiem.
— Ale mówisz o dwóch mężczyznach... zatem jeden z nich był świadkiem?
— Nie było świadka. Co więcej... Kiedy pan de Guiche upadł, przeciwnik jego uszedł, nie dając mu żadnej pomocy.
— Nędznik!
— Jest to skutek twoich rozkazów, Najjaśniejszy Panie! Kiedy się kto potyka, a uniknie śmierci pragnie i drugi raz ujść przed nią. Do djabła! pamiętają pana de Bouteville.
— Ale wtedy staje się podłym.
— Bynajmniej, tylko roztropnym.
— Zatem uciekł?...
— Uciekł, jak tylko koń mógł go unieść.
— W jakim kierunku?
— Do zamku.
— A dalej?
— Miałem honor powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, że dwóch ludzi przyszło pieszo, i oni to przyprowadzili pana de Guiche.
— Jaki masz dowód, że ci ludzie przybyli po walce?
— Dowód oczywisty. W czasie walki deszcz przestał padać, ziemia nie wciągnęła go jeszcze w siebie i była wilgotna. Stopy więzły; ale po walce, kiedy Guiche upadł, ziemia stężała i stopy mniej zapadały.
Ludwik klasnął w ręce na znak podziwienia.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —