Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ XXVII.
JEŻELI SIĘ NIE DOBIJE TARGU Z JEDNĄ STRONĄ, MOŻNA GO DOBIĆ Z DRUGĄ.

Aramis nie omylił się. Zaledwie wyszła z domu przy placu Baudoyer, księżna de Chevreuse kazała się odprowadzać do domu. Bała się, aby jej kto nie śledził, i tym sposobem nie chciała wzniecać podejrzenia. Lecz zaledwie wróciła do domu, upewniona, że nikt za nią nie szedł, kazała otworzyć drzwi od ogrodu, które wychodziły na inną ulicę i udała się na ulicę Croix-des Petits Champs, gdzie mieszkał pan Colbert. Była już noc ciemna.
Lokaj przyjął księżnę w przedsionku i, powiedzmy otwarcie, przyjął niebardzo grzecznie, a nawet dowiódł jej, że o tej godzinie i w tym wieku nie przychodzi się przerywać pracy pana Colbert. Pani de Chevreuse, nie rozgniewawszy się wcale, napisała na kawałku papieru swoje nazwisko, imię okrzyczane, które nieraz tak przykro brzmiało w uszach Ludwika XIII i wielkiego kardynała. Nie trzeba nawet mówić, że minister, przeczytawszy papier, krzyknął. Krzyk ten był dostateczną wskazówka dla lokaja, że te tajemnicze odwiedziny muszą być ważne; pobiegł więc po księżnę.
— Cóż mi sprowadza zaszczyt odwiedzin pani? — zapytał intendent skarbu.
Pani de Chevreuse usiadła na krześle, które jej Colbert podał.
— Panie Colbert, jesteś intendentem skarbu?