Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
—   167   —

Księżna wyciągnęła z za gorsa spłaszczona paczkę.
— Czytaj pan — rzekła.
Colbert z chciwością rzucił się na nie i prawie je pożerał.
— Cudownie!... — rzekł.
— Zdaje mi się, że to dość jasne.
Colbert zamyślił się.
— Jest jeszcze jedna okoliczność, nad którą oboje nie zastanowiliśmy się — rzekł wreszcie.
— Jakaż?...
— Pan Fouquet może być potępiony tylko drogą procesu.
— Tak.
— Trzeba go publicznie zawstydzić.
— Tak!... A więc?...
— A więc, nie można mu ani wytoczyć procesu, ani go zawstydzić!...
— Dlaczego?...
— Dlatego, że jest generalnym prokuratorem parlamentu, gdyż wszystko we Francji, administracja, wojsko, sprawiedliwość, handel, wszystko to połączone jest łańcuchem jedności, czyli, jak mówią, duchem stowarzyszenia. A tak, pani, nigdy parlament nie ścierpi, aby jego naczelnik pociągnięty był przed sąd, a choćby to z rozkazu królewskiego nastąpiło, nigdy on nie będzie potępionym.
— A!... panie Colbert, to już do mnie nie należy.
— Wiem pani!... ale to do mnie należy i o wiele zmniejsza wartość interesu. Nacóż mi może służyć dowód zbrodni, kiedy nie można potępić winowajcy.
— Przypuśćmy, że pan Fouquet utraci tylko posadę nadintendenta.
— To właśnie jest główne — wykrzyknął Colbert, a ponure jego rysy zabłysły w tej chwili ogniem szczerej nienawiści.
— A!.. a!... panie Colbert — rzekła księżna — nie wiedziałam, że jesteś tak czułym na wrażenie, dobrze, bardzo dobrze. Ale ponieważ panu potrzeba czegoś więcej, niż mogę mu udzielić, nie mówmy więcej o tem.
— I owszem, mówmy o tem. Ale dowody...