Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.
—   173   —

Vanela. Vanel może był nawet uczciwym. Colbert pomyślał, że jego podwładny tem tylko wyższy jest od niego, że ma niewierną żonę. Właśnie kiedy litował się nad losem tego człowieka, Vanel wyciągnął z kieszeni pachnący bilecik, zapieczętowany, i podał go jaśnie wielmożnemu panu.
— Co to jest?
— List od mojej żony, jaśnie wielmożny panie.
Colbert zakasłał się, odebrał list, przeczytał i schował do kieszeni, gdy Vanel najspokojniej przewracał karty tomu procedury.
— Vanel — odezwał się niespodzianie protektor do protegowanego — jesteś człowiekiem, lubiącym pracę?
— Tak, jaśnie wielmożny panie.
— Dwanaście godzin pracy nie przestraszy cię?
— Ja pracuje codzień piętnaście.
— Przesadzasz. Radca nie potrzebuje pracować więcej, niż: trzy godziny dziennie.
— O! ja robię rachunki dla jednego z moich przyjaciół, a że mi jeszcze pozostaje trochę czasu, uczę się hebrajskiego.
— Czy dobrze jesteś uważany w parlamencie?
— Zdaje mi się że tak, jaśnie wielmożny panie.
— Nie powinieneś więc spleśnieć na krześle radcy parlamentu.
— Jakże temu zaradzić?
— Kupić urząd! Czy masz co napiętego?
— Co prawda, nie widzę żadnego.
— Jest jednak jeden, ale trzeba chyba być królem, ażeby za niego zapłacić. A zdaje mi się, że królowi ani przez myśl nie przejdzie chętka zostania generalnym prokuratorem.
Vanel, słysząc te słowa, wlepił w Colberta wzrok pokorny, pozbawiony wszelkiego wyrazu.
Colbert pytał sam siebie, czy został odgadnięty, czy też myśli ich spotkały się tylko, przypadkowo.
— O jakimże urzędzie prokuratora generalnego, mówisz mi, jaśnie wielmożny panie, bo ja tylko znam jeden, który piastuje pan Fouquet.