przypadek zrządził, żeby pan Fouquet chciał sprzedać, w co nie wierzę, chociaż o tem wspominano...
— Aha! mówił ci ktoś o tem; i któż to taki?
— Pan de Gourville, pan Pellisson, ale to tylko tak nawiasowo.
— A gdyby pan Fouquet istotnie chciał sprzedać...
— To i wówczas nie kupiłbym, gdyż pan nadintendent sprzedałby go tylko za gotówkę, a któż jest w stanie odrazu miljon liwrów położyć na stół?
— Więc czy chcesz być, panie Vanel, prokuratorem generalnym? — rzekł Colbert najspokojniej.
— Ja? — krzyknął tenże. — Ależ przecie miałem zaszczyt przedstawić jaśnie wielmożnemu panu, że do tego brakuje mi najmniej miljona stu tysięcy liwrów.
— Pożyczysz tej sumy od przyjaciół!
— Nie mam bogatszych ode mnie przyjaciół.
— W potrzebie zaręczę za ciebie.
— Strzeż się przysłowia, jaśnie wielmożny panie!
— Jakiego?
— Kto ręczy, ten i płaci.
— Mniejsza o to.
Vanel powstał, cały wzruszony tak nagłą i niespodziewaną ofiarą, uczynioną mu przez człowieka, który nigdy prawie nie żartował.
— Nie naigrawaj się ze mnie, jaśnie wielmożny panie!
— No, kończmy prędko, panie Vanel. Mówisz, że pan Gourville wspominał ci coś o tym urzędzie pana Fouquet?
— I pan Pellisson również!
— A więc, panie Vanel, pójdźże zaraz poszukać albo pana Gourville, albo pana Pellisson, a może znasz kogo z przyjaciół pana Fouquet?
— Znam dobrze pana de la Fontaine.
— La Fontaine, wierszopisarza.
— Tego samego, on robił wiersze dla mojej żony, wtenczas, kiedy pan Fouquet był naszym przyjacielem.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —