— Wasza Królewska Mość cierpisz?... — rzekła.
— Trochę.
— Pan Vallot jest tu niedaleko, zdaje mi się u księżny.
— U księżny? pocóż?
— Księżna ma atak nerwowy.
— A to mi słabość. Pan Vallot wcale tam nie potrzebny; inny doktór z pewnością wyleczyłby księżnę...
Pani Motteville zdziwiona, podniosła raz jeszcze oczy.
— Inny lekarz, niż pan Vallot — rzekła — któż to taki?
— Zajęcie, praca, moja kochana. O! jeżeli tu jest kto chory, to tylko moja biedna córka.
— I Wasza Królewska Mość także.
— Tego wieczora mniej.
— Nie dowierzaj temu, Wasza Królewska Mość.
I jakby dla usprawiedliwienia tej pogróżki pani de Motteville, królowa uczuła gwałtowne boleści, tak, że aż zbladła i przechyliła się na krześle.
— Krople — rzekła zcicha.
— Ba, ba — rzekła Molina i, nie śpiesząc się wcale, wydostała z szafy bardzo dużą flaszkę kryształową i, odetkawszy, podała królowej.
Ta wąchała je po kilkakroć chciwie i rzekła zcicha:
— Tem cierpieniem Bóg mię zabije. Niech się dzieje jego wola.
— E! nie umiera się dlatego, że się trochę źle zrobiło — rzekła Molina, stawiając flaszkę na miejsce.
— Wasza Królewska Mość ma się teraz dobrze?... — spytała pani de Motteville.
— Trochę mi lepiej.
— Trzeba pójść do łóżka — rzekła Molina.
— Zaraz, Molino.
— Zostawmy królowę — rzekła uparta hiszpanka.
Pani de Motteville wstała, duże czyste łzy, jak łzy dziecięcia, płynęły wolno po bladych licach królowej. Molina, spostrzegłszy to, wytężyła na Annę Austrjacką czujne czarne oczy.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —