— Tak, tak — rzekła natychmiast królowa. — Idź, Motteville, zostaw nas same.
Ten wyraz „my“ niemile zabrzmiał w uszach ulubienicy francuskiej. Mówił on, że tu zamieniane będą tajemnice lub wspomnienia.
— Czy Molina wystarczy na usługi Waszej Królewskiej Mości?... — zapytała francuska.
— Tak — rzekła hiszpanka, a pani Motteville skłoniła się.
W tejże chwili stara pokojowa, ubrana jeszcze tak, jak była ubrana w roku 1620-ym, otworzyła drzwi, a widząc królowę płaczącą, panią Motteville, mającą wychodzić, i Molinę politykującą:
— Lekarstwo, lekarstwo!... — krzyknęła radośnie, zbliżając się do królowej.
— Któż je przynosi — rzekła śpiesznie pani de Motteville. — Czy pan Vallot?
— Nie, jakaś pani z Flandrji.
— Któż ją przysłał?
— Pan Colbert.
— Idź, zobacz Molino — rzekła królowa.
— To niepotrzebne — dał się słyszeć z drugiego pokoju głos mocny lecz, miły, na który damy zadrżały, a królowę dreszcz przeszedł, i jednocześnie jakaś kobieta stanęła w progu. I zanim królowa odezwała się, nieznajoma rzekła:
— Jestem Beginką z Bruges, i przynoszę lekarstwo, które powinno uleczyć Waszą Królewską Mość.
Wszyscy milczeli; Beginka nie postąpiła kroku.
— Mów!... — rzekła królowa.
— Gdy będziemy same — dodała Beginka.
Anna Austrjacka wzrokiem dała znak towarzyszkom i te wyszły. Beginka wówczas postąpiła trzy kroki i z uszanowaniem ukłoniła się królowej.
— Pani zapewne nie wiesz, że się nie mówi do głów ukoronowanych z maską na twarzy? — spytała dumnie Królowa.
— Chciej Wasza Królewska Mość mieć mię za wytłumaczoną — rzekła pokornie Beginka.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 180 —