— O mnie. O! nie zniżaj W. K. Mość oczu swoich aż do mnie?
— Dlaczego? Czyż nie jesteś najdawniejszą przyjaciółką? Chyba, że się gniewasz?
— Ja? mój Boże? za cóż. Czyżbym przyszła do W. K. Mości, gdybym miała jaką ku niej urazę! jaki powód żalu?
— Księżno! lata nas już gniotą. Trzeba się opierać śmierci, która już nam grozi.
— W. K. Mość rozrzewniasz mię, tak uprzejmie do mnie przemawiając!
— Nikt mię tak nie kochał, nikt tak wiernie nie służył, jak ty, księżno.
— W. K. Mość raczy sobie to przypominać?
— Zawsze! księżno. Daj dowód przyjaźni.
— Jaki?
— Żądaj czego ode mnie!
— A więc W. K. Mość możesz mi sprawić nieopisaną, nieporównaną radość.
— Cóż takiego? — rzekła królowa — ale przedewszystkiem, moja droga de Chevreuse, pamiętaj, że jestem pod władzą syna, jak niegdyś byłam pod władzą męża.
— Dobrze!... Spraw mi ten zaszczyt, pani, i przepędź kilka dni u mnie w Dampierre!...
— I nic więcej?... — krzyknęła królowa osłupiała.
— Nic.
— Nic więcej, jakto?....
— Mój Boże!... Czyżbyś mogła przypuścić, ażebym nie żądała najwyższego dobrodziejstwa. Jeżeli tak myślisz, toś mię jeszcze nie poznała. No, zgadzasz się na to?...
— Z całego serca!...
— O!... dziękuję ci.
— I będę bardzo szczęśliwą — rzekła królowa z niedowierzaniem — jeżeli moja obecność będzie ci mogła być użyteczną!...
— Użyteczną!... — rzekła księżna, śmiejąc się — o!... nie!...
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —