— Znalazłeś nabywcę na mój urząd prokuratora generalnego — krzyknął Fouquet.
— Tak, panie!
— Ależ pan nadintendent nigdy nie mówił, że chce go sprzedać — rzekł Pellisson.
— Przepraszam, sam o tem mówiłeś — odrzekł Conrart.
— Jestem tego świadkiem — dodał Gourville.
— Bo mu żal tych pięknych mów, które dla mnie robi — podchwycił, śmiejąc się, Fouquet. — Ale któż jest tym nabywcą?
— Czarny ptak, radca parlamentu, człowiek poczciwy!
— Jak się nazywa?
— Vanel.
— Vanel?... — krzyknął Fouquet — Vanel, mąż...
— A tak, jej mąż.
— Dobry człowiek — rzekł Fouquet z zajęciem — i on chce zostać prokuratorem generalnym? Ależ to bardzo pocieszne! opowiedz to nam, La Fontaine!
— To bardzo naturalne. Kiedy niekiedy widuję się z nim u niego. Teraz spotkałem go, przechodzącego na placu Bastylji, właśnie w tej chwili, kiedym miał wziąć powóz do Saint-Mande. Przystępuje do mnie, ściska, prowadzi do oberży pod znakiem fiakra i opowiada mi swoje zmartwienia.
— To on ma zmartwienia?
— Tak; żona jego pełna jest ambicyj.
— I opowiadał ci...
— Że mu wspominano o urzędzie w parlamencie, że nazwisko pana Fouquet było wymówione, że odtąd pani Vanel marzy, aby się tytułować prokuratorową generalną, i umiera każdej nocy, w której jej się o tem nie śni.
— Biedna kobieta — rzekł Fouquet.
— Ale poczekaj pan! Conrart mówi mi zawsze, że ja nie umiem robić interesów, zobaczysz, więc jakem ten poprowadził.
— Zobaczymy!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —