Vanel skłonił się nadintendentowi i chciał wszcząć przemowę.
— Nie rób pan ceremonij!... — rzekł doń grzecznie Fouquet, zdaje mi się, że chcesz nabyć mój urząd?
— Jaśnie wielmożny panie!...
— Wiele możesz mi dać za niego?
— Jaśnie wielmożny pan raczy oznaczyć cenę. Wiem, że już mu to proponowano.
— Pani Vanel, jak mi mówiono, ceni go miljon czterysta tysięcy liwrów.
— To jest wszystko, co posiadamy.
— Czy możesz pan dać tę sumę zaraz?
— Nie mam jej przy sobie — rzekł dobrodusznie Vanel, ogłuszony taką prostota i wielkością, bo spodziewał się wybiegów i targów.
— A kiedy ją pan mieć możesz?
— Kiedy się spodoba Jaśnie wielmożnemu panu.
I zadrżał na myśl, że Fouquet może żartuje z niego.
— Gdyby nie było potrzeby wracać do Paryża, powiedziałbym, że natychmiast.
— O! Jaśnie wielmożny panie!...
— Ale — przerwał nadinitendent — oznaczmy wypłatę i podpisy na jutro zrana.
— Niech i tak będzie — odrzekł Vanel osłupiały.
— O godzinie szóstej — rzekł Fouquet.
— O szóstej — powtórzył Vanel.
— Do widzenia, panie Vanel, ucałuj ode mnie raczki pani Vanel.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —