Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

— Tak, Najjaśniejszy Panie. Wieśniacy widzieli go w kartoflach.
— Jakież to było — zwierzę?...
— Odyniec.
— Trzeba było zatem uprzedzić mnie, panie, że pan de Guiche ma zamiar samobójstwa, bo przecie widziałem go na łowach i wiem że jest doświadczonym myśliwym. Kiedy strzela do grubego zwierza i przy psach, przedsiębierze wszelkie ostrożności i strzela z karabinu, nie zaś jak teraz, z pistoletów.
Manicamp zadrżał.
— Z pistoletów zbytkownych, dobrych do pojedynku z ludźmi, ale nie z dzikiem!... cóż u djabła!...
— Najjaśniejszy Panie, są rzeczy, które nie dadzą się wytłumaczyć.
— Masz słuszność, i wypadek, który nas zajmuje, jest jednym z takich. Mów pan dalej.
— Otóż tak się rzecz miała, Najjaśniejszy Panie, hrabia de Guiche czekał na dzika....
— Konno czy pieszo?... — zapytał król.
— Konno, strzelił do zwierza i chybił.
— Niezręczny!...
— Zwierzę zwróciło się na niego.
— I zabiło mu konia.
— Wasza Królewska Mość wie o wszystkiem.
— Mówiono, mi, że znaleziono zabitego konia przy drodze w lasku Rochin. Domyślam się, że to był koń pana de Guiche.
— Rzeczywiście jego, Najjaśniejszy Panie.
— No, to co do konia, dobrze, ale co do pana de Guiche?...
— De Guiche powalony na ziemię, szamotał się z dzikiem i raniony został w rękę i piersi.
— Straszny wypadek, przyznać należy — rzekł król — ale z winy samego hrabiego. Któż na takie zwierzę chodzi z pistoletami?.. czy zapomniał bajki o Adonisie?...
Manicamp w ucho się podrapał.
— Prawda — rzekł — wielka nieroztropność.