Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
—   205   —

— Daremnie, ja się nigdy nie mylę, nikt prócz mnie nie rusza tych. papierów, i nikt nie otwiera tej szuflady, gdzie, jak widzisz jest sekretny zamek, a nikt prócz mnie nie zna tego sekretu.
— Cóż stąd wnosisz?... — rzekł Aramis niespokojny.
— Że kwit kardynała Mazariniego skradziono mi. Pani de Chevreuse miała słuszność, kawalerze, ja zmarnotrawiłem fundusze publiczne, skradłem trzynaście miljonów z kasy skarbowej, jestem złodziejem, panie d‘Herblay. Wytoczą mi proces, osądzą, i twój przyjaciel pan nadintendent pójdzie do Montfaucon połączyć się ze swoim towarzyszem Euguerrand de Marigni i swoim poprzednikiem Semblancay.
— Oho!... — rzekł Aramis z uśmiechem. — Nie tak to prędko!
— Ależ proces jest nieuchronny, wstyd, hańba, i wszystko to spada na mnie, jak piorun, ślepo, bezwzględnie i bez litości.
Aramis zbliżył się do drżącego na krześle przy otwartych szufladach Fouqueta, a kładąc mu rękę na ramieniu, rzekł czułym głosem:
— Ludzie, którzy umieją znaleźć punkt schronienia, nigdy nie są w niebezpieczeństwie.
— Ja miałbym się schronić, uciekać?
— Ja bynajmniej o tem, nie mówię, ale zapominasz, że tego rodzaju sprawy są wytaczane przez parlament, a wprowadzane przez prokuratora generalnego, zaś ty sam jesteś prokuratorem generalnym. Widzisz więc dobrze, że musiałbyś chyba sam siebie potępić...
— O!... — jęknął Fouquet, uderzając w stół pięścią.
— No, cóż? co takiego?
— A to, że już nie jestem prokuratorem generalnym!
Aramis zkolei zbladł jak ściana, a zaciskając pięście, tak, że aż mu w stawach zatrzeszczały, dzikim wzrokiem rzucił na Fouqueta:
— Odkądże to przestałeś nim być?
— Od czterech czy pięciu godzin!