— Wczoraj chciałem sprzedać...
— Jaśnie wielmożny pan nietylko chciał sprzedać — rzekł Vanel — ale już sprzedał!
— Niech i tak będzie. Ale dziś proszę cię, jako o łaskę, ażebyś mi zwrócił słowo, które ci dałem wczoraj.
— To słowo otrzymałem wczoraj — rzekł Vanel, jak nieugięte echo.
— Wiem o tem — odrzekł Fouquet — dlatego też błagam cię, panie Vanel! czy słyszysz? błagam cię, abyś mi je zwrócił....
Vanel skłonił się.
— Niestety, pomyśl, jaśnie wielmożny panie, że przyniosłem pieniądze i to całą sumę.
I otworzył ogromny pugilares.
— Patrzaj, jaśnie wielmożny panie — rzekł — oto kontrakt sprzedaży dóbr mojej żony, których dlatego tylko się pozbyłem; weksel jest ważny, opatrzony potrzebnemi podpisami, płatny natychmiast, to gotowe pieniądze, słowem, cały interes zrobiony.
— Mój kochany panie Vanel, niema tak ważnego na świecie interesu, któryby nie można odstąpić dla zobowiązania.
— Zapewne — pomruknął Vanel.
— Dla zobowiązania człowieka, którego zrobisz swoim przyjacielem, panie Vanel.
— Zapewne, jaśnie wielmożny panie.
— A to tym większym przyjacielem, że przysługa jest wielką. No cóż panie! cóżeś postanowił?
Vanel milczał.
Podczas tego Aramis już ukończył swoje spostrzeżenia. Twarz szczupła Vanela, oczy wklęsłe, brwi okrągłe, jak łuki, odkryły biskupowi de Vannes typ skąpca, chciwego zaszczytów.
— Przepraszam — rzekł — jaśnie wielmożny panie, zapomniałeś objaśnić pana Vanel, że jego interesa są wprost przeciwne odmówieniu kupna.
Vanel patrzał ze zdziwieniem na biskupa, nie spodziewał się
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —