— Tego tylko, przyjacielu, ażebyś wrócił.
— Zdaje mi się, że o cóś jeszcze innego chodzi?
— Nie.
— Nie wyrywałbyś mnie tak gwałtownie z nadziei, nie narażałbyś mię na niełaskę króla przez powrót, który jest przekroczeniem jego rozkazów, nie wlałbyś mi zazdrości do serca... tego węża... ażeby potem powiedzieć: „Wszystko dobrze, śpij spokojnie“.
— Ja ci też nie mówię, śpij spokojnie, Raulu, ale chciej pojąć mię dobrze. Ani chcę, ani mogę nic więcej ci powiedzieć.
— Pisałeś, ażebym przybył, w nadziei, że sam zobaczę?... nieprawdaż?
— Ale...
— Nie wahaj się.... widziałem.
— A... — wyrzekł Guiche.
— Albo przynajmniej zdawało mi się...
— Widzisz, że sam wątpisz, a jeżeli wątpisz, cóż mnie pozostaje uczynić?
— Widziałem La Valliere pomieszaną... Montalais także... króla...
— Króla?
— Tak. Odwracasz głowę, a więc tam jest to złe, to nieszczęście; nieprawdaż, że to król?
— Ja nic nie mówię!
— Owszem mówisz tysiąc razy więcej. Ale cóż zaszło?... Na Boga i przez litość, co się stało, mój przyjacielu, mój jedyny przyjacielu, mów. Serce moje tak zakrwawione, umrę z rozpaczy!
— Jeżeli tak, kochany Raulu — odpowiedział Guiche — powiem ci, bo pewny jestem że, przedstawi tylko rzeczy, pocieszające w porównaniu z rozpaczą, jaką w tobie widzę.
— Słucham!... słucham....
— A zatem mogę ci powiedzieć — rzekł Guiche — o czem mógłbyś się z ust pierwszego lepszego dowiedzieć.
— Pierwszego lepszego!... To już mówią o tem?... — krzyknął Raul.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
— 216 —