Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.
—   22   —

— Ale koń broni się tylnemi nogami, a nie łbem.
— Koń przestraszony był widać, bo upadł, a wtedy dzik, pojmujesz Najjaśniejszy Panie, wtenczas dzik...
— Tak, pojmuję co do konia, ale co do jeźdźca?
— To rzecz bardzo prosta, dzik zwrócił się od konia do jeźdźca i, jak miałem honor Waszej Królewskiej Mości powiedzieć, skaleczył w rękę pana de Guiche, kiedy ten miał do niego z drugiego pistoletu wystrzelić i uderzeniem kła zranił go w piersi.
— Nie może być nic bardziej prawdopodobnego, panie Manicamp; bardzo słusznie ufasz swojej wymowie, bo cudownie opowiadasz.
— Król dobry jest, — pomyślał sobie Manicamp, kłaniając się w największem pomieszaniu.
— Tylko od dzisiaj zabraniam mojej szlachcie chodzić na zasadzki. Ba!... to samo byłoby to, co na pojedynki pozwolić.
Manicamp zadrżał i zbierał się do wyjścia.
— Czy król jest zadowolony? — zapytał.
— Oczarowany; ale nie oddalisz się jeszcze, panie Manicamp — rzekł Ludwik — mam do ciebie interes.
— Doskonale, — pomyślał d‘Artagnan — ot, ten nie ma naszego dowcipu.
I wydał westchnienie, które mogło znaczyć.
— O!... ludzie naszej siły, gdzież się oni podzieli!....
W tej chwili odźwierny drzwi uchylił i zapowiedział lekarka królewskiego.
— A!.. — zawołał Ludwik — właśnie pan Valot odwiedził pana de Guiche. Będziemy mieli wiadomość o ranionych.
Manicam uczuł, że mu się ziemia pod nogami usuwa.
— Tym sposobem — dodał król — będziemy mieli czyste sumienie.
I spojrzał na d‘Artagnana, który nawet oka nie zmrużył.