Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.
—   220   —

uczyć robienia szpadą, a ten cymbał dał się wsadzić na rożen, jak ptak jaki. Nie wiem, kto cię uczył logiki, ale niech mię djabli porwą, jak mówią Anglicy, ten człowiek, mój panie, skradł pieniądze twojemu ojcu.
Raul ukrył twarz w ręce, mówiąc zcicha:
— Nie mam już przyjaciół! nie!
— Aha! — rzekł d‘Artagnan.
— Są tylko szydercy lub obojętni!
— Banialuki! Chociaż jestem gastończykiem, nie jestem szydercą. A gdybym był obojętnym, pewno już od kwadransa posłałbym cię do wszystkich djabłów, bo najbardziej wesołego zrobiłbyś smutnym, a smutnego pewnobyś umorzył. Jakto młodzieńcze, chcesz, ażebym cię odstręczył od twojej ukochanej i nauczył cię niecierpieć kobiet, które są zaszczytem i szczęściem życia ludzkiego?
— Panie, powiedz mi, powiedz!... a błogosławić cię będę!
— E, mój kochany! czyż myślisz, że ja pamiętam wszystkie te zdarzenia ze stolarzem, malarzem, schodami i sto tym podobnych?
— Stolarz?... Co znaczy ten stolarz?
— Na honor, nie wiem: powiadano mi, że stolarz wyrżnął dziurę w podłodze.
— U La Valliere!?
— A! nie wiem gdzie!
— U króla?
— Dobryś!.. gdyby to było u króla, myślisz, żebym ci o tem powiedział?
— U kogóż więc?
— Godzinę już męczę się, powtarzając ci, że nie wiem!
— A ten malarz?.. ten portret...
— Zapewne król kazał odmalować portret jednej z dam dworu!
— Panny La Valliere?
— Ty tylko to nazwisko masz w ustach!... któż ci mówi o La Valliere!
— Jeżeli nie o niej mowa, cóż mnie to ma obchodzić?