— Ja też nie chcę, ażeby cię to obchodziło! Pytasz mię, a ja ci opowiadam. Chcesz dowiedzieć się historyjek, opowiadam ci je, a ty zrób sobie z niemi, co chcesz!
Raul uderzył się w głowę z rozpaczą.
— A!... to śmierci się równa!... — zawołał.
— Jużeś mi to powiedział.
— Prawda, masz słuszność.
I postąpił ku drzwiom, jakby chciał wyjść.
— Dokąd idziesz? — rzekł d‘Artagnan.
— Chcę zobaczyć kogoś, kto mi powie prawdę!
— Któż taki?
— Kobieta!
— Panna de La Valliere, nieprawdaż? — rzekł d‘Artagnan z uśmiechem — wiesz doskonały masz pomysł, szukasz pociechy i zaraz ją znajdziesz. Bo pewno ona sama o sobie nic złego nie powie.
— Mylisz się, panie — odpowiedział Raul — kobieta, do której się udam, wiele powie mi złego.
— Założę się, że to Montalais?
— Tak, Montalais.
— A, mój przyjacielu, w podobnem zdarzeniu ta kobieta przesadzi ci dobre lub złe. Nie zaczepiaj Montalais, mój Raulu!
— Chyba nie dla tej przyczyny odradzasz mi Montalais.
— Prawda, przyznaję. Zresztą pocóż mam z tobą drażnić się, jak kot z myszą. Żal mi cię doprawdy. I jeżeli żądam, ażebyś nie mówił teraz z Montalais, to jedynie dlatego, że musiałbyś wydać swoją tajemnicę, a możeby jej nadużyto. Zaczekaj.
— Nie mogę!
— Napisz do Montalais, prosząc ją, ażeby się zobaczyła z tobą.
— A!... — wykrzyknął Raul, chwytając pióro, które mu kapitan podał.
W tejże chwili drzwi się otworzyły i jeden z muszkieterów zbliżył się do d‘Artagnana.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.
— 221 —