— Kapitanie — rzekł — panna Montalais jest tu i chce z panem mówić.
— Ze mną — mruknął d‘Artagnan. — Niech wejdzie, a przekonam się, czy to ze mną chce mówić.
Przebiegły kapitan zgadł. Montalais, wchodząc i spostrzegając Raula, krzyknęła.
— Pan, pan, o!... przebacz mi, panie d‘Artagnan.
— Przebaczam ci, pani, gdyż wiem, że w moim już wieku, tym, którzy mnie szukają, muszę być bardzo potrzebny.
— Ja szukam pana de Bragelonne — rzekła Montalais.
— Jak się to dobrze złożyło, bo właśnie on szuka pani. Raulu!... czy nie chciałbyś pójść z panią?...
— Z całego serca.
— Idź więc.
I wypchnął zlekka Raula z gabinetu.
Potem, biorąc za rękę Montalais, rzekł:
— Chciej pani być dobrą i oszczędzać ich oboje!...
— A!... — odpowiedziała — to nie ja będę z nim rozmawiała.
— Jakto?...
— Księżna kazała go szukać!....
— Doskonale — rzekł d‘Artagnan — skoro tak, ręczę, że za godzinę chłopak będzie uleczony.
— Albo umrze — odrzekła Montalais z politowaniem. — Do widzenia, panie d‘Artagnan.
I pobiegła do Raula, który oczekiwał na nią w drugim pokoju bardzo niespokojny i ciekawy rozmowy, która mu nie obiecywała nic dobrego.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —