Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.
—   228   —

Księżna zbliżyła się do łóżka, a składając parawan przy niem stojący i schylając się ku podłodze, rzekła:
— Patrz! nachyl się i podnieś tę klapę!
— Tę klapę!... — krzyknął Raul zdziwiony, tem bardziej, że przypomniał sobie w tej chwili, iż d‘Artagnan wspomniał mu o czemś podobnem.
Lecz napróżno szukał oczyma szpary, któraby wskazała miejsce, gdzie jest klapa, albo kółka, które służyłoby do jej podniesienia.
— A!... prawda!... — rzekła śmiejąc się Henrjetta — zapomniałam o ukrytej sprężynie w czwartej tafli podłogi, w miejscu, gdzie drzewo jest spojone; naciśnij pan sprężynę, naciśnij sam, wicehrabio, to właśnie tu!
Raul, blady, jak widmo, nacisnął podłogę w miejscu wskazanem, a klapa podniosła się natychmiast.
— To bardzo dowcipny pomysł — rzekła księżna — budowniczy przewidział widocznie, że drobna rączka będzie naciskała, bo widzisz pan, jak się to lekko otwiera.
— Schody!... — krzyknął Raul.
— Tak!... a nawet bardzo ozdobne — rzekła księżna. — Uważaj, wicehrabio, że przy nich jest i poręcz, ażeby ochronić od upadku delikatne osoby, zstępujące po nich, dlatego też i ja odważę się zejść. No pójdź!... za mną, wicehrabio, pójdź!
I księżna dała przykład, zstępując naprzód. Raul szedł za nią, wzdychając. Każde skrzypnięcie schodów zbliżało go do tych tajemniczych pokojów, które zamykały w sobie westchnienia La Valliere i zapach perfum, których używała. Po tym dowodzie, niewidzialnym wprawdzie ale nieomylnym, nastąpiły kwiaty, które przekładała nad inne, i książki, które lubiła. Milczący, zgnębiony boleścią, nie potrzebował już niczego więcej, aby się dowiadywać, i postępował za swą przewodniczką, jak winowajca za katem.
Jeszcze jedna ostatnia boleść dotknęła Raula. Księżna odsłoniła jedwabną firankę, za którą Raul ujrzał portret La Valliere. Portret, pełen życia i młodości rozkosznej, oddychającej szczęściem.