— Będziesz pan łaskaw powiedzieć tylko panu de Saint-Agnan, a on pewno rozumie, że mnie obraził: najprzód, zmieniając mieszkanie.
— Zmieniając mieszkanie? Dobrze — rzekł Porthos, i zaczął liczyć na palcach. — Cóż potem?...
— Potem, urządzając klapę w swojem nowem mieszkaniu.
— Rozumiem — rzekł Porthos — klapę. Oho, to ważne. Wierzę bardzo, że musisz wściekle się gniewać za to. Jakże śmiał ten hultaj kazać urządzać klapę, nie radząc się ciebie?
— Dodadsz pan jeszcze — rzekł Raul — jako ostatni powód mojej urazy: portret, o którym wie Saint-Agnan.
— I jeszcze portret. Co, zmiana mieszkania, klapa, portret. Ależ, mój przyjacielu — rzekł Porthos — już jeden z tych powodów jest dostateczny, aby cała szlachta Francji i Hiszpanji pozabijała się nawzajem. A to zdaje się znaczy niemało.
— A więc, kochany przyjacielu, jesteś już dostatecznie przygotowany.
— Biorę z sobą luźnego konia. Ty wybierz miejsce schadzki, a czekając na nas, machaj sobie szpadą, to nadaje szczególną giętkość.
— Dobrze! czekać będę w Vincennes, obok klasztoru Reformatów.
Raul wyszedł, myśląc z radością:
— O!... osoba króla jest święta i nietykalna. Ale jego przyjaciel, jego powiernik, jego wspólnik, ten nikczemnik zapłaci mi. Zabiję go w imieniu króla, a potem pomyślimy o Ludwice.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.
— 234 —