Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.
—   236   —

nan szukał oczyma, na czemby trwalszem umieścić swego gościa, ten rzekł:
— O! te modne meble są teraz nadzwyczaj delikatne. W mojej młodości, kiedym z większą niż teraz siadał żywością, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek złamał krzesło, siadając, chyba w oberży i to rękami.
Saint-Agnan uprzejmie uśmiechnął się na ten żart.
— Lecz — rzekł Porthos, siadając na kanapie, która skrzypnęła pod takim ciężarem — nie o to tu na nieszczęście, idzie...
— Jakto, na nieszczęście? Czyżbyś miał być, panie baronie, posłem nieszczęścia?
— Nieszczęścia.... dla szlachcica?... o nie, panie hrabio — odrzekł Porthos ze szlachetną dumą. — Przyszedłem tylko powiedzieć panu, żeś okrutnie obraził jednego z moich przyjaciół.
— Ja, panie? ja? obraziłem jednego z pańskich przyjaciół? i któregoż to? proszę?
— Pana Raula de Bragelonne.
— Ja obraziłem pana de Bragelonne? ja?... — rzekł Saint-Agnan — to niepodobna, ponieważ pan de Bragelonne, którego mało znam, a mogę nawet powiedzieć, wcale go nie znam, jest w Anglji, a skoro nie widziałem go tak dawno, nie mogłem go obrazić.
— Pan de Bragelonne jest w Paryżu, panie hrabio — odrzekł Porthos — a co do obrazy, to ta jest istotnie, ponieważ sam mi to powiedział. Tak, panie, powtarzam jego wyrazy, żeś go obraził okrutnie, śmiertelnie.
— Ależ niepodobna, panie baronie, przysięgam, że to nie może być.
— Zresztą — rzekł Porthos — nie możesz pan o tem wątpić, gdyż, jak mi pan de Bragelonne mówił, już o tem zawiadomił pana listownie.
— Żadnego listu nie odebrałem, daję na to słowo.
— To szczególne — rzekł Porthos — bo to, co mi mówił Raul...