Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
—   237   —

— A ja pana przekonam — rzekł Saint-Agnan — żem żadnego listu nie otrzymał.
I zadzwonił.
— Basque — zawołał — wiele listów przyniesiono w czasie mojej niebytności.
— Trzy, panie hrabio.
— Jakie?
— List od pana de Fiesque, od pani de La Ferte, a trzeci od pana de La Fuentes.
— I to wszystko.
— Wszystko, panie hrabio.
— To dosyć — przerwał Porthos. — Bardzo dobrze, wierzę panu, panie hrabio.
Saint-Agnan odesłał służącego i sam za nim drzwi zamknął, lecz, wracając, spostrzegł wystający z zamku przyległych drzwi papier, a był to ten sam papier, który Bragelonne wsunął, wychodząc.
— Co to jest?... — zapytał.
— He, he — rzekł Porthos.
— List w dziurce od klucza — zawołał Saint-Agnan.
— Czy nie będzie to ten sam, o którym mówimy, panie hrabio — rzekł Porthos — zobacz pan!
— List od pana de Bragelonne — zawołał tenże.
— A widzisz pan, że miałem słuszność. Oho, kiedy ja co powiem, to...
— Przyniesiony przez samego pana de Bragelonne — rzekł do siebie hrabia, blednąc. — Ależ jak on tu mógł wejść?
Saint-Agnan zadzwonił, Basque wszedł.
— Kto tu był, kiedym pojechał na przechadzkę z królem?
— Nikt, proszę pana.
Saint-Agnan zgniótł list, wprzód go przeczytawszy.
— Jest w tem coś — mruknął zamyślony.
Porthos, zostawiwszy jeszcze chwilę Saint-Agnana jego myślom, zapytał, kiedy lokaj odszedł:
— Czy zechcesz pan pomówić ze mną o interesie?